Miałem nadzieję na podobne emocje jak w przypadku "Jak zostałem gangsterem", nic z tego. Po pierwsze - film jest za długi, po drugie- jest za długi i przez to nie trzyma tempa, po trzecie- jest za długi, nie trzyma tempa i sama wspaniała muzyka oraz jak zwykle dobry Włosok nie wystarczą by uciągnąć tę historię.
Ale szajsen, kupa, tez miałem nadzieje na dobry film, a tu długa, monotonna, nie trzymająca się spójności wydarzeń poszarpana akcja bez tempa, napięcia czy nawet komizmu, szkoda czasu, badziew. Na dodatek ob*rana Janda w roli narratorki, beeee.
Miała zagrać starą kobietę. Pokazała nam bardzo starą i do tego głupią. Dla niektórych to genialne. A ona nawet nie musiała zbytnio odgrywać roli...
chyba za bardzo się wczuwasz ;) i nie jesteś w stanie oddzielić osoby od roli, aktor gra wg. scenariusza a nie wg. swojego widzimisię
Było pokazane jak ten niemiecki policjant wrócił i ją uratował, a na końcu spotykają się po latach na grobie Nikosia
Aha oki dzięki za sprostowanie, ale w obsadzie jest zapisane że Janda zagrała Ritę
Proszę bo się nie mogę połapać, która to ta którą gra Janda widomo że ta w kapeluszu ale chodzi mi o wcześniejsze lata.
to Czarna - kobieta z wanny - przez wszystkie lata + scena końcowa na cmentarzu z niemieckim policjantem. Najwierniejsi.
Cześć, dzięki to by się zgadzało gdyby nie to że nie byli małżeństwem. Jedyna żyjąca zona.
Kawulski podjął szereg dziwnych decyzji jeśli chodzi o narrację. Najbardziej niezrozumiała jest postać Jandy, która niczym Krystyna Czubówna włącza się w pewnych momentach i komentuje co na ekranie. Ogólnie mam wrażenie, że Kawulski potraktował widzów jak idiotów,to tłumaczenie przez postaci do kamery co robią i dlaczego było dla mnie abstrakcyjne .
Zgadzam się, nie podobał mi się też zabieg zwracania się bezpośrednio do widza. To było odkrywcze i zaskakujące w Funny Games. Złościła mnie jeszcze powierzchowność postaci (przy tej długości filmu można było przybliżyć chociaż kilka osób)- bardziej krwiste były w dokumentach o Nikosiu a tu tylko miałkość
Dobór muzyki też losowy. Miałem znak zapytania gdy Creedence pojawił się jako pierwszy. Co ma protest song dotyczący wojny w Wietnamie z realiami PRL ? Później było jeszcze dziwniej gdy w sekwencji lat 70 wskoczyło Guano Apes i cover"Big in Japan"
Pewnie nadinterpretuję, ale użycie trzech wersji Big in Japan (Guano Apes, Ane Brun i chyba był też oryginał) zrozumiałem jako sugestię, że na wszystko można patrzeć z wielu stron. Niby jedna piosenka- a tak różne wersje, niby jeden bohater- a różnie go można przedstawić i co innego podkreślić
Samo użycie Big in Japan mi się podoba jako odniesienie do głównej postaci. To idiom oznaczający kogoś kto nie pasuje, albo kogoś, komu wydaje się, że jest ważny.
Całkowicie się zgadzam. Mocny nacisk położono na pokazywanie wszędzie bzykanka - bez tego film miałby 2 godziny. Muzyka super ale od czapy - moze to jakas playlista kawulskiego...
Utwory użyte w filmie sa świetne, owszem . Jak weszło Roads od Portishhaed to wyłem z zachwytu jednak niestety nie zgrywało sie to z tym co widziałem na ekranie. Jakaś losowa playlista, która nie budowała klimatu scen czy całego filmu. Ale słuchało sie dobrze
Dokładnie muzyka pasowała idealnie. Interpretując piosenki z tym co działo się na ekranie widać zależności.
O tak. Ten film to jakiś pi****lony teledysk. Non stop muzyka, która ma nam mówić jak powinniśmy się czuć, zamiast zbudować to dialogami, wyrazem twarzy i gestami bohaterów albo dobrze zbudowaną sceną. Miałem wrażenie, że patrzę na jakiś komiksowy obrazek przy akompaniamencie jakieś melodii.
Na dodatek co chwila łamanie czwartej ściany przez aktorów, aby wytłumaczyć widzowi co właśnie dzieje się na ekranie, jakby oglądający był debilem i nie zrozumiał jeśli mu się to pokaże. To było zbyt nachalne, było tego zbyt dużo. Trzeba umieć znaleźć balans w tym wszystkim. Czułem się jak na czytance dla czterolatków w przedszkolu.
Twórca skupił się poprostu na pokazaniu pewnych "obrazków" i zapomniał o budowaniu postaci i ich relacji między nimi. Wolał odegrać jakąś scenkę, a potem skomentować ją w stylu "On pracował z nami, ale nigdy nie był jednym z nas." Tak co chwila. Aż mnie powykręcało od tego. Generalnie po odpaleniu filmu myślałem, że opisany przeze mnie ton jest swoistym 10-15 minutowym prologiem, aby na szybko wprowadzić odbiorcę w klimat całej opowieści, a potem nastąpi przejście do konkretnej akcji. Nic z tych rzeczy. Po 30 minutach pomyślałem, cholera długi ten progol, może zaraz zacznie się akcja. Niestety nie, po godzinie było dokładnie tak samo i zrozumialem już, że reżyser nie pozwoli mi na żadne emocje, napięcie, polubienie albo znienawidzenie bohaterów. Wszyscy oni byli jak wyjęci z plakatu czy banera. Całkiem mi obojętni. Po za tym nie poczułem klimatu lat 70- tych czy 80-tych. Dobrze, że włączyłem na Netflixie, a nie poszedłem do kina. Mogłem pauzować kiedy chciałem, a i tak była to męczarnia. Film zdecydowanie gorszy od średnich jak dla mnie "Underdoga" i "Jak zostałem gangsterem", po których widziałem potencjał początkującego reżysera/scenarzysty, który może się rozkręcić.
Trafne. Własnie zdałem sobie sprawę, że film właściwie nie trwał dla mnie 3 godzin, tylko 6, bo co jakiś czas, wkurzony i zniechęcony robiłem przerwy
bardzo trafna recenzja filmu :) szkoda że nie przeczytałam przed obejrzeniem bo umęczyłam się strasznie ;P
Idealne podsumowanie. Jeden przydługi, nachalny teledysk bez żadnych pauz i balansu. Nawet najzwyklejsze sceny były na siłę robione "wizjonersko" w aktualnym nurcie, a więc wcale juz nie nowatorsko. Brakowało tylko, zeby bohater poszedl do sklepu po ziemniaki w zwolnionym tempie, ujec kamery z roznych stron gdy otwiera drzwi do społem z uśmiechem i ciemnych okularach i spojrzenia kasjerki w kamerę mówiącej "Nikoś zawsze płacił gotówką za ziemniaki. Mówił, że reszty nie trzeba." Po czym Nikoś wychodzi ze Społem w stronę zachodzącego słońca, tez w zwolnionym tempie, ujęcie zza plecow. Rachunek nonszalancko wrzucajac do kubła na śmieci przy kasach.
Normalnie wyobraziłem sobie tą kasjerkę i budynek Społem. Scena idealnie by pasowała do tego filmu. To była odpychająca narracja.
Przypomniałem sobie jeszcze jedną rzecz, która strasznie mnie irytowała. Miałem wrażenie, że Niemcy w tym filmie potrafią powiedzieć tylko "szajse". Jednym słowem same niedorozwoje. To było bardzo realistyczne (haha).
Hahahahhaahhaha „nikos zWsze płacił gotówka i mówił ze reszty nie trzeba” ale mnie rozbawiłeś
Doskonały, obrazowy komentarz!
Autentycznie jestem pod wrażeniem.
Między innymi z tego względu, że uświadamia mi niejednoznaczność mojej oceny tej specyficznej maniery, którą z taką lubością posługiwał się autor.
Film niestety wymęczył mnie dłużyznami i przestylizowaniem scen, które były dla mnie bez znaczenia ale, co najgorsze, zawiódł na całej linii jeśli chodzi o przedstawienie działalności tego człowieka.
OK, mogę przyjąć zastąpienie klasycznie filmowych scen, z których coś wynika, dynamiczną wersją uproszczoną. Aktorzy ustawiają się do sceny i rozpoczynają ją, a głos zza kadru informuje nas co się właśnie dzieje. Po chwili sami aktorzy uzupełniają narrację, a następnie scenografia się zmienia i z offu dowiadujemy się czegoś nowego. Po czym zabieg się powtarza.
Kłopot w tym, że w ten sposób dowiem się co najwyżej o różnicach w konstrukcji zamku do baku i do stacyjki, ale nie za bardzo pojmę całą historię. Bo najwyraźniej, zdaniem twórców, absolutnie nie muszę. Oni po prostu nakręcili trzygodzinną reklamę wymyślonej przez siebie postaci, która ma mocno nawiązywać do realnej osoby. Chcieli wzbudzać miłe emocje, bawiąc się formą. I tylko tyle.
Problem w tym, że przypowieść o kartoflu w pełni do mnie przemawia i chętnie obejrzałbym tak właśnie skonstruowany film, traktujący np. o moich kolegach z dawnych lat. Główną rolą takiego filmu byłoby właśnie przedstawienie jakichś pamiętnych, chwytliwych scen i pławienie się w nostalgicznym klimacie. Autentyczne historie można by wtedy ledwie zarysować, ograniczyć do kluczowych scen, de facto działyby się w tle. I tak każdy narrację własnych wspomnień buduje odrębnie.
Scenografia oddające realia wydarzeń takowoż pozostawałaby bez większego znaczenia. Wystarczałoby parę prostych, zręcznych chwytów. Bo przecież, włączając niegdyś emulatory najwspanialszych gier komputerowych sprzed lat, zawsze zaskakiwałem się nędzą ich jakości i grafiki. Pamiętam je przecież zupełnie inaczej.
Ale od filmu o Nikosiu oczekiwałem czegoś zupełnie innego. Trzygodzinna, mocno zmanierowana reklama jakiejś postaci spod ciemnej gwiazdy zupełnie mnie nie przekonuje. Próba ciągłego wzbudzania jakichś emocji, zamiast przedstawienia konkretnej i ciekawej historii raczej irytuje. Poza tym, chyba dynamika filmu jest dość niestrawna.
OK, można przyjąć, że ma sens zarysowanie historii kogoś kto kradnie auta, rozwija i buduje grupę przestępczą, a później siedzi w więzieniu, wychodzi, zaczyna ćpać i świat mu się powoli rozmazuje. Ale bardziej strawne dla widza byłoby jednak przyspieszenie narracji w drugiej połowie filmu, w której niestety powoli usypiamy.
Zgadzam się z tą narracją. To zabieg który ma za zadanie "dopowiedzenia" to czego nie widzimy na ekranie a nie przekazywanie oczywistych acz zbędnych informacji. Świetnie to było wykorzystane w House of Cards.
Spoko, nie mam z tym problemu Mnie to akurat odrzuciło, bo tego ''dopowiadania'' było zdecydowanie za dużo jak na mój gust.
Dokładnie łamanie 4 ściany co minutę strasznie się takie rzeczy ogląda w takim nadmiarze